poniedziałek, 19 grudnia 2016

Shadowhunters: Clazzy. Zrobię wszystko co konieczne, nie bój się, Clary.

Cel misji był jasno określony, szedł przez miasto. Pozornie sam, z perspektywy postronnego obserwatora zwykły człowiek w okularach kierujący się dokądś. Tak naprawdę jednak był pod czujnymi oczami trójki rodzeństwa. Doskonale zorganizowana akcja, wymiana między sobą, w której nie potrzeba było słów. Lata wspólnego działania, idealne dobranie do siebie zespołu czy może znajomość siebie nawzajem? Nie wiadomo, jednak fakt faktem, że pierwszą osobą był brunet, pozornie wybierający jakiś produkt ze stoiska ulicznego. Kiedy tylko cel go minął, odwrócił się i szedł dyskretnie za nim, nie dając mu zniknąć z perspektywy ani na chwilę. Dostrzegł moment, w którym chciał się odwrócić i skoczył szybko na wiadukt na sobą. Zmiana. Podążała za nim teraz kobieta w białej peruce. Nie umknęło jej, jak obserwowany mężczyzna zderzył się ramieniem z przypadkowym mężczyzną, stając się idealną kopią jego wyglądu. Rysy twarzy, kolor oczu, umięśnienie, wzrost... Jak w zwierciadle, włącznie z ubraniami. Fascynujące? Skądże. Gdyby tylko ludzie mijający owe fascynujące zjawisko zobaczyli jego prawdziwą istotę, bez wahania zaczęli by uciekać w popłochu, a na pasku wiadomości w telewizji zobaczylibyście "Demony istnieją, jeden z nich pojawił się publicznie na ulicy miasta i doprowadził do paniki wśród społeczeństwa". Na przeszkodzie jednak stało jedno - zwykli ludzie nie mogli go zobaczyć, tak jak i śledzącej go trójki, nie mieli tzw. wzroku. To był inny wymiar, inne byty.
Kolejna zmiana, tym razem płci! Nie uciekło to również uwadze trzeciej osoby, którą był wysoki blondyn. Cała trójka zeskoczyła w jedno miejsce, niczym sprawiedliwa trójca trzymając za nim dystans kilka kroków. Jednak obaj wystrzelili nieco w przód, zostawiając za sobą dziewczynę w peruce. Kto by teraz zwracał uwagę na vana po lewej, przy którym była trójka nastolatków, między innymi rudowłosa, która kończyła tego dnia osiemnaście lat swojej egzystencji? Gdy tylko białowłosa kątem oka zauważyła ją, nazwała od razu wiewiórką, jakoś tak jej się skojarzyło po prostu. Cała ta trójka miała swój pewien zwyczaj, przez który w połączeniu z ich ubiorem starsza babcia w berecie zwyzywałaby ich od chuliganów i satanistów. Nie widzieli ich ludzie, więc co się mieli martwić zderzaniem się barkami z przechodniami? Ktoś skrzyczy powietrze? Więc dziewczyna nie martwiła się tym jakoś przy mijaniu rudowłosej, od której nie było wyjątku co do przechodzenia obok.
- Ślepa jesteś? - usłyszała podniesiony głos, nastolatkę odzywającą się do niej z wyrzutem i patrzącą prosto w oczy winowajczyni, która totalnie zaskoczona i zbita z tropu patrzyła na wiewiórkę. Jakie byście zadali pytanie w takiej sytuacji? Co wam pierwsze przychodzi na myśl?
- Ty mnie widzisz? - no właśnie. Spytała mierząc ją uważnym wzrokiem. Nie była podziemną, przyziemną też nie, jeśli w przeciwieństwie do reszty ją widziała, "tatuaży" również nie miała, by miała okazać się jedną z nich - nocną łowczynią. Na jej pytanie, zareagowała prychnięciem i niedowierzaniem.
- A ty mnie nie? - spytała jakby chłopak za powód zdrady podał "bo tak". Dokładnie taka reakcja.
- Masz wzrok... - powiedziała cicho, jakby sama sobie nie dowierzając, już otwierała usta by powiedzieć coś jeszcze, jednak usłyszała za sobą swojego brata.
- Isabelle!
- Już idę! - zawołała i posłała jeszcze jedno spojrzenie rudej, jakby starając się ją zapamiętać. Zdecydowała się przemyśleć to później, może odnaleźć i o co chodzi bardziej i poszła do swojej grupy, zostawiając "pokrzywdzoną" z dwójką znajomych, która zaczęła się zastanawiać czy nastolatka coś brała lub ma jakiś atak choroby, o której nic nie wiedzieli. Jak mieli inaczej zareagować, widząc swoją przyjaciółką gadającą z powietrzem lub wyimaginowanym przyjacielem? Nie zauważyła nawet, że wiewiórka poszła za nią, gdy tylko się skapnęła, że oni jej nie widzieli. Chciała odpowiedzi, musiała je dostać, więc podążała za nimi, ignorująć swoich kompanów, że to zły pomysł. Widząc, że nie odwiodą jej od tego, spytali czy może jakiegoś drinka chce, lecz spotkało się to z brakiem odpowiedzi. Jej celem była zasłona, za którą zniknęła białowłosa z towarzyszami. Domyślając się, że nie jest to dostępna dla każdego strefa, wzięła pod rękę jakiegoś mężczynę, wyraźnie się kierującego tam gdzie chciała. Nieświadoma była zupełnie dwóch rzeczy, z czego jedna miała wpłynąć na jej życie intensywnie i przewrócić do góry nogami. Wpadła w oko Magnusa Bane'a, osoby tuż obok jej matki najbardziej odpowiedzialnej za niewiedzę rudowłosej. Zauważona została jeszcze przez dwóch o wiele bardziej stwarzających zagrożenie ludzi, tych którzy byli źródłem kłopotów, byli tym, czego szukała trójka Nocnych Łowców, zleceniodawcami. Nie umknęła też im rudowłosa, którą natychmiast skojarzyli z jej matką, poszukiwaną przez nich od lat.
- Masz ładne kontakty - rzuciła do mężczyzny, widząc jego oczy. Skąd by miała wiedzieć, czym on jest naprawdę? Nie została w domu, gdy jej rodzicielka chciała porozmawiać poważnie na ten temat, przestać ją zwodzić od momentu narodzin, wyjawić prawdę o jej dziedzictwie. Zlekceważyła to, nie dostrzegła powagi sytuacji. Jej przyjaciel i urodziny były ważniejsze. Wysoki czarownik Brooklynu skojarzył rudą, a widząc, że nie był jedyny od razu rozpoznał dwóch członków kręgu. Podszedł do nich i zaczął rozmowę, wspomagając się magią by wymóc na nich wyjście stąd. 
Dziewczyna w końcu przekroczyła zasłonę i pierwsze co dostrzegła to dziewczyna, która się z nią zderzyła, na podeście, wykonując ruchy jak kocica. Nie miała już na sobie płaszcza, miała biały strój, który... Można to było nazwać sukienką? Niekoniecznie. Prędzej jakąś marną spódniczką i stanikiem najnowszej generacji, bez ramiączek, zakrywającym jedynie tyle, by zmieścić się w granicach moralności jak ulał. Musiała jednak przyznać jedno - takiego ciała mogłyby jej zazdrościć najsławniejsze modelki. Obserwowała wszystko uważnie, dostrzegając pozostałych dwóch chłopaków - wyżej wspomnianego bruneta oraz blondyna. Ten drugi podszedł do celu ich misji i objął ją od tyłu. Mruczał coś do niej, jednak była za daleko by to słyszeć. Aczkolwiek była na tyle blisko, by zobaczyć "wysuwany" miecz w jego dłoni. Zareagowała szybko, wiedziona altruizmem. Odruchowo krzyknęła "Uważaj" i podbiegła do kobiety, by ją pchnąć na łóżko. Wtedy zarejestrowała tylko kilka rzeczy, gdyż wszystko potoczyło się szybko. Macki które nagle pojawiły na twarzy niedoszłej ofiary, dezorientacja blondwłosego chłopaka, nagłe odepchnięcie jej aż pod ścianę. Trójka nagle znalazła się w wirze walki, w chaosie. Młoda kobieta pozbyła się peruki jakiś czas temu, uwalniając burzę kruczoczarnych włosów i walczyła to batem, którym okazała się jej bransoletka, która na samą jej wolę wsunęła się jak wąż do dłoni i stała srebrnym źródłem bólu dla wrogów. Nie tylko śledzenie celu było zorganizowane, sama walka również, gołym okiem widać, że nieraz już walczyli razem i każdy wiedział co robić. To jedno drugiemu rzucało miecz, by zabić demona, to drugiego wystawiało trzecim wroga do poderżnięcia mu gardła. Każde z nich rozpływało się w jaskrawy pył po oberwaniu. Ruda przerażona i  w obawie o własne życie podniosła upuszczoną rękojeść, z której pod jej dotykiem wysunęło się świecące ostrze. Zmarła kiedy pchnięty na nie demon został przebity i również został po jedynie pył. Nie rozumiała tego wszystkiego, dla niej to było jak zabić zwykłego człowieka na ulicy. W końcu została już tylko ona i mordercze trio, które patrzyło to na nią, to na siebie jakby szukając u któregoś odpowiedzi co teraz robić. Przypadkowy świadek jednak już się wycofywał. Wiewiórka wybiegła z pomieszczenia i rozpychała się przez tłum, teraz nic nie miało znaczenia, czy ktoś ją skrzyczy, chciała jak najszybciej stąd wyjść, wybiec. Po drodze wpadła na jeszcze kogoś, mężczyznę o włosach postawionych do góry i dziwnych oczach, specyficznych, niespotykanych. Przypomniało jej się od razu, kiedy tylko nawiązała kontakt wzrokowy, jak siedziała przywiązana do krzesła, a przed nią był właśnie Magnus Bane, poruszający przed nią ręką, za którą poruszała się magiczna chmura energii, a w oczy wwiercało się spojrzenie wężowych oczu czarownika. W końcu jednak się odwróciła i wybiegła z klubu Pandemonium, by złapać taksówkę, wsiąść do niej i rzucić naglące "Jedź". Biedna niestety nie zdawała sobie sprawy z tego, że było dwóch członków Kręgu stało pod budynkiem i tylko czekało, aż wyjdzie. Nie przeoczyli jej, widzieli ją bardzo dobrze, wręcz doskonale jak odjeżdżała. 
Trójka nie miała innego wyjścia jak się ulotnić z tego miejsca, wciąż roztrząsając to co zaszło. O ile blondyn i Isabelle nie wiedzieli co o tym myśleć, to brunet był wściekły, że ktoś im przeszkodził i nie dowiedzieli się, kto skupuje krew ludzi od demonów.
***
- Nie mówiła ci może, gdzie jest kielich? - spytała Dorothea, stojąc przed rudowłosą w jej domu. Wszystko, wliczając w to gablotki z antykami, szafki, stoliki i inne meble, było porozwalane po pokoju, poniszczone, a w powietrzu unosiła się woń spalenizny. - Clary, pomyśl, musisz coś pamiętać, to może pomóc twojej matce!
- Nie wiem, nic mi nie mówiła! - zawołała z rozpaczą w głosie dziewczyna, patrząc na kobietę przed sobą. Dot, sąsiadka, wróżka, przyjaciółka jej mamy, która nawet dla niej zrobiła karty tarota. Pięknie ozdobione, odręcznie... Nie wiedziała jednak, że naprawdę był czarownicą, tylko że oryginał został wypchnięty przez okno i spadł na ziemię z dosyć sporej wysokości. Osoba stojąca przed Clary tak naprawdę była demonem, który przybrał postać brunetki. Skąd jednak biedna, zapłakana ruda z rozmazanym makijażem i cała przemoczona miała wiedzieć? Wtem istota się zdemaskowała, spróbowała jej dosięgnąć mackami z twarzy, jednak ta cudem uniknęła i się odsunęła z krzykiem, kolejny atak, przy którym została draśnięta w ramię i padła na ścianę. Została jej odcięta droga ucieczki, twarz fałszywej czarownicy była dziesięć centymetrów od jej twarzy, musiała się bronić, nie mogła tak po prostu tutaj zginąć! Mechanizm obronny zaczął działać, zmuszona zignorować pieczenie i ból na ramieniu ruszyła głową i przypomniała sobie o prezencie, który dostała do matki. Wyjęła z kieszeni stelę, coś co można było wielkością porównać do noża od papieru. Ów przedmiot nie miał jednak ostrza na końcu, co w tej sytuacji można było uznać za pechowe. Zapewne miał tą przewagę, że był zdobny, miał wiele wzorów a końcówka wyglądała na kryształ. Wiedziona impulsem wbiła stelę w ciało potwora, który z dzikim wrzaskiem upadł na podłogę i zaczął się po niej wić. Zrobiła mu krzywdę, owszem, ale jakże rozdrażniła. Zaczął ukazywać swoją najprawdziwszą formę, szkaradne niekształtne ciało, na dłoniach miał zaś szpony. Patrzyła na to z rosnącym przerażeniem, oprócz spalenizny było teraz czuć też zgniliznę. Bestia zerwała się z ziemi i przygwoździła ją do ściany, już miała się szykować do kończącego wszystko ataku, kiedy nagle poza rykiem rozległ się inny dźwięk: trzask bata. Srebrna podłużna rzecz owinęła się wokół szyi napastnika, szarpnięcie czyjejś ręki pociągnęło go na ziemię i wybawca wbił lśniący miecz w potwora, który po chwili jako pył zniknął. Clary patrzyła na to wszystko oszołomiona, rozpoznała tą kobietę. To ona wpadła na nią pod klubem, sam bat już mógł jej się z nią skojarzyć. 
Nagle znów była na kanapie, rozmawiała ze swoją matką, która tłumaczyła że właśnie takiej reakcji się obawiała. Ruda zarzucała jej robienie z niej wariatki, opowiedziała jej o wydarzeniach w klubie, dokładnie o tym co się działo, a ta powiedziała, że były to demony. Później jednak Clary oniemiała, gdy Jocelyn wyjęła stelę i podciągnęła rękaw, ukazała jej jeden z tatuaży. Tak, dla córki były to tatuaże, nie wiedziała że są to runy "rysowane" prezentem, który dostała od niej i że każda z nich miała jakieś właściwości. Narysowana tak i tak poprawiała wzrok, narysowana inna mogła dać większą siłę fizyczną. Rozmowa trwałaby w najlepsze, może nawet rudowłosa dowiedzitaj,ałaby się wszystkiego i nie była już taka zagubiona, jednak przerwała to wszystko Dot podnosząc alarm. Opowiedziała o ostrzeżeniu od Magnusa, że ludzie z Kręgu już tu są, a ta w panice przyglądała się wszystkim tym nagłym przygotowaniom, nie rozumiejąc już nic i tracąc grunt pod nogami. Przeszył ją jednak jeszcze większy strach, gdy zobaczyła eliksir jaki podała Jocelyn Dorothea.
- Na wszelki wypadek.
Ciężko, by zielona ciecz w jakiejś buteleczce nie wyglądała podejrzanie, nie mówiąc już o kolorze, który zazwyczaj kojarzy się z trucizną. Jeszcze polecenie, by brunetka zrobiła bramę. O jaką jej chodziło? Patrzyło to na mamę, to na jej przyjaciółkę, a drzwi na balkon nagle się otworzyły, a między nimi fioletowa przestrzeń znikąd. Towarzyszący temu zjawisku magiczny obłok przy ręce Dorothei na nowo skojarzył się Clary z Magnusem, co nie było zbyt przyjemne. Bezwiednie dała się zaprowadzić matce przed powstałą przestrzeń.
- Pamiętaj, wszystko co robiłam i ukrywałam, to po to by cię chronić, bo Cię kocham! - już jej przerywała, krzyczała "mamo", bojąc się o nią, jednak Jocelyn potrząsnęła córką mocno. - Zapamiętaj, Luke, tylko jemu możesz ufać! Gdzie on teraz jest? - spytała wręcz krzycząc.
- Na komisariacie! - odpowiedziała równie głośno i nagle poczuła, jak ta przestrzeń ją zasysa. Potem wszystko zniknęło, a ruda upadła pod ścianę.  
Usłyszała kroki niedaleko, kobietę kierującą się w jej stronę. Rozglądała się jakby w panice dookoła, jednak rozpoznawała to miejsce. Tu pracował Luke, ktoś kto dla Clary był jak ojciec, był przyjacielem rodziny, choć nie wyglądało na to, by był parą z jej matką, czemu ona sama się dziwiła nieraz. Przed nią pojawiła się partnerka zawodowa mężczyzny, która widziała jej dezorientację. Wytłumaczyła to złymi relacjami z chłopakiem i że Luke miał ją odwieźć do domu, bo cóż lepszego miała do powiedzenia? Uwierzyłaby jej? Prędzej zarzuciła, że coś brała. Zgrabnie wyszła z sytuacji mówiąc, że idzie na stołówkę i wstała z ziemi. Gdy tylko kobieta poszła, ona skierowała się do gabinetu "ojczyma". O biologicznym ojcu nic nie wiedziała, matka jej zawsze mówiła, że służył w wojsku i zginął na wojnie. Tu miał ją jednak zastać szok, słowa Jocelyn o zaufaniu wystawione na próbę i jej nie zdać. Kiedy była już na schodach, usłyszała głosy z jego gabinetu. Przykucnęła, by barierka ją skutecznie zasłoniła i słuchała. To co dosięgło jej uszu, sprawiło że zamarła, a jej emocje jeszcze bardziej ją rozrywały od środka.
- Gdzie jest kielich? - powolne pytanie, z ostrą nutą w głosie. Wychyliła się lekko by obserwować, rozmawiał z dwoma osobami. Tatuaże jakie posiadali od razu jej się skojarzyło z wcześniej poznaną trójką.
- Nie wiem jeszcze, jednak kiedy tylko się dowiem, przekażę kielich Valentine'owi.
- Nikt nic nie mówił o Valentine'ie.
- Nie musieliście - odparł ze stoickim spokojem i podniósł się z krzesła.
- Jakoś mi się nie chce Ci wierzyć, Garroway. Posłuchaj mnie uważnie - wystawił palec w jego stronę, w wyrazie groźby, jednak on go odtrącił na bok i powtórzył jego gest.
- Nie po to znosiłem te lata z tą kobietą i jej bachorem, żeby nie mieć w tym swojego celu. Moi ludzie też chcą kielicha, a teraz się stąd wynoście - wskazał dłonią na wyjście. Członkowie Kręgu niechętnie wyszli, a Clary wybiegła innym wyjściem w deszcz i rzuciła się biegiem do domu.
I wspomnienia znikły, stała tutaj dalej, patrząc w ciemne oczy Isabelle, która od razu no niej podeszła. 
- Co to było? - spytała oddychając szybko, wciąż pod wpływem andrenaliny, której dostarczyła dziewczynie sytuacja.
- Demon, zmiennokształtny - odpowiedziała i widząc, jak słabo się robi dziewczynie, od razu złapała ją w pasie. Dostrzegła od razu ranę na jej szyi i poczuła niepokój.
- Czemu pokój wiruje? - spytała tracąc siły w nogach, czuła jakby miała je jak z waty, obraz powoli się rozmazywał.
- Jad demona - wyjaśniła Isabelle i zapobiegła upadnięciu na podłogę, łapiąc ją mocniej. Nieprzytomną już Clary, wzięła na dłonie i wyszła z nią szybko z domu.
*** 
Jakby z perspektywy matki widziała wszystko, jakieś opuszczone miejsce, może fabrykę, a nad nią stał jakiś mężczyzna. Słowa słyszała jak przez mgłę, ale rozumiała je, rozpoznawała. Zwracał się do Jocelyn jak do ukochanej, którą spotkał po latach. Widziała go pierwszy raz w życiu, nie wiedziała kim on jest i co tam robi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie był to przyjemny sen. Obudziła się zdyszana i gwałtownie usiadła, po czym poczuła ból głowy, gdy się z czymś lub kimś zderzyła. Stawiała na to drugie, słysząc jęk bólu drugiej osoby. Rozpoznała od razu brunetkę przed sobą, Isabelle. Rozejrzała się szybko dookoła, nie poznając pomieszczenia, w jakim się znalazła. 
- Wybacz - rzuciła od razu na jej jęk, przypomniała sobie o ranie i postawiła od razu dłoń na skórze, w którym ona powinna być. Jednak o dziwo nie było jej tu, nie został po niej żaden wyczuwalny ślad. 
- Wyleczona - usłyszała od razu głos dziewczyny przed sobą. - Na szczęście doszłaś do siebie, już się martwiłam - odetchnęła z ulgą i się uśmiechnęła lekko do niej. - Nie miałam okazji wcześniej się przedstawić, jestem Isabelle. Miło mi cię poznać, Clary.
- Gdzie ja jestem? I jak wy to... Jakieś magiczne sztuczki? - spytała wciąż jeżdżąc palcami po skórze, nie dowierzając że tak łatwo i szybko to zniknęło. - Gdzie moja mama? O co tu chodzi i kim jesteście? - zadawała pytanie za pytaniem, przypominając sobie wszystko po kolei. Ból po stracie jej matki, słowach Luke'a, wszystkich tych wydarzeniach wrócił nagle. 
- Jesteś w instytucie i nic ci tu nie grozi - zaczęła wyjaśniać Isabelle spokojnie. - Nie wiemy jeszcze, co się stało z twoją matką, ale spróbujemy się tego dowiedzieć jak najszybciej. A teraz posłuchaj mnie uważnie - przysunęła się i spojrzała jej w oczy. - Wszystkie legendy jakie słyszałaś, o wróżkach, wampirach, wilkołakach... To wszystko prawda, a my jesteśmy Nocnymi Łowcami. Chronimy ludźmi przed demonami, jesteśmy jakby... - szukała chwilę dobrych słów - taką policją w świecie ukrytym przed oczami śmiertelników. Wiem, brzmi niedorzecznie, ale pamiętasz z czym miałaś do czynienia w swoim domu? Albo pamiętasz naszą walkę w klubie? To nie byli ludzie, to były demony.
Normalnie w takiej sytuacji uznałaby dziewczynę za chorą, zarzuciła jej że coś brała, że jest nienormalna, ale fakty mówiły same za siebie. Nie widziała przeciwwskazań, by jej nie uwierzyć. Już miała jej odpowiedzieć, kiedy doszedł ich czyjś głos.
- Przyziemni nie mają tu wstępu, a zwłaszcza ci, przez których się nie dowiedzieliśmy kto skupuje krew przyziemnych od demonów - oznajmił z irytacją brunet, wchodząc w towarzystwie blondyna do pomieszczenia. Rzucił chłodne spojrzenie Clary, nie zadowalał go fakt, że Isabelle siedziała tu z rudą. Wzrost irytacji powodował widok runy na skórze dziewczyny, gdzie była wcześniej rana.
- Oh, Alec, daj spokój. Nie widziałeś, jak broń zabłysła kiedy tylko jej dotknęła? Jest jedną z nas! - zaoponowała i spojrzała na niego, zignorowała gest drugiego chłopaka mówiący "złaź, teraz czas na mnie", coś ją powstrzymywało od opuszczenia Clarissy.
- Isabelle, mogłabyś? - zignorowała gest, więc zabrał głos, jednak ona popatrzyła na niego z politowaniem. 
- Jace, mógłbyś w innej sytuacji pomóc - jasno wyraziła, że chce zostać z nią i uważa, że tak będzie lepiej, na co on przewrócił oczami, ale położył rękę na ramieniu bruneta i zaczął się z nim kierować ku wyjściu. 
- Alec! Pogadajmy o czymś... Może o najnowszej technologii w motorach wampirów? - brunet spojrzał na niego morderczym wzrokiem, kiedy tylko chciał zmienić temat, ale nie zatrzymywał się i szedł z nim dalej.
- Jace, nawet nie próbuj... Przepisy to przepisy, ona nie... - jego odpowiedź się urwała w momencie, w którym zniknęli za drzwiami.
- Przepraszam za brata - uśmiechnęła się przepraszająco do rudowłosej. - Nie rozumie, że po to są zasady, by je łamać... - westchnęła ciężko i wtem się odezwał telefon Clary.
- To Simon! - wyjaśniła od razu gdy spojrzała na ekran i odebrała. Zaczęła z nim rozmawiać na temat tego gdzie jest. Gdyby Isabelle użyła runy wzmacniającej słuch, pewnie by się zaśmiała na wymianę "Zaraz do ciebie wyjdę, tylko się ubiorę. Co Ty robisz rozebrana w opuszczonym kościele?". Co fakt to fakt, przyziemni, którzy nie podchodzili bliżej wrót widzieli tylko jakąś zabytkową katedrę w ruinie, zamiast naprawdę okazałego i pięknego budynku, długością dorównującego wielu nowojorskim drapaczom chmur. Clary wstała szybko z łóżka i podeszła do okna i oznajmiła przyjacielowi, że go widzi. Zainteresowana brunetka podeszła do okna, żeby się przyjrzeć mu. Nie wszystko okazywało się takie, jakie było naprawdę i ruda już się o tym przekonała dwukrotnie. W końcu się rozłączyła i podeszła do lustra, pytając przy okazji o swoje ubrania. Isabelle wyjaśniła dziewczynie, że jad demona zniszczył je i dała jej swoje. Na ich widok przewróciła oczami w stylu "ty chyba sobie żartujesz?".
- Nie ma innych?
- Nie, tylko te - pokręciła głową i jeszcze raz wyjrzała za okno, marszcząc brwi.
- Nie przypominam sobie, żebym wyrażała zgodę na tatuaż. To jakiś wasz członkowski? Taka oznaka, że należycie do tej organizacji? - na to pytanie, brunetka przewróciła oczami i podeszła do rudej. 
- To są runy - odparła i wyjęła z kieszeni stelę należącą do Clarissy. - A to służy do rysowana run. Mają ogromną moc, nas wzmacniają, a ludzi zabijają. Mają wiele zastosowań, nawet nie wyobrażasz ja użyteczne są - uśmiechnęła się lekko. - A to tutaj... - przejechała palcem po ramieniu rozmówczyni, od czego tą drugą przeszły dreszcze - to runa, która cię uleczyła, uratowała ci życie. Nawet nie narysujesz ich stelą na zwykłym papierze, nie jest on w stanie wytrzymać tej energii - dodała i się odwróciła, sięgnęła po miecz, wyłączyła go i schowała do kieszeni. Upewniła się jeszcze, że ma bransoletkę, która potrafiła "ożyć" i stać się batem. 
- Po co ci broń? Chyba nie zamierzasz zabić Simona? - Clary spytała nieco wystraszona, widząc miecz w ręce Nocnej Łowczyni, na co ta pokręciła głową. 
- Widziałam coś za nim, niewykluczone że to demon - odpowiedziała jej i ruszyła z nią na dół do wyjścia, do czekającego na przyjaciółkę chłopaka.


/ Mam nadzieję, że się podobało. Nie chcę, żeby było jakieś "o, kolejna jakaś typowa shiperka, a opowiadania nie mają w ogóle rąk i nóg!". To akurat mój wymarzony ship i się przykładam do tego całym całym sercem. Jeśli macie jakieś uwagi, czegoś wam brakowało, śmiało piszcie w komentarzach. Krytyka również mile widziana, gdyż chcę się rozwijać i pisać coraz lepiej. Do następnego rozdziału! ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz